środa, 13 lutego 2019

Bigos - moja miłość

Nie interesuje mnie, że nie wstrzelam się z daniem w okazję. Podczas gdy inni publikują szparagi i trufle czekoladowe, ja publikuję bigos. Bo oto dzisiaj pierwszy raz zrobiłam to moje ulubione danie kuchni polskiej. Dlaczego dopiero teraz? Ano tak jakoś wyszło. Wspominałam tutaj może, że bardzo dawno temu, tak dawno, że jeszcze wtedy nie gotowałam, natchnęło mnie, żeby poprosić moją mamę o podanie mi przepisów na wszystkie jej popisowe dania. Spisałam jej słowa, prawie bez redakcji w takim szczególnym zeszycie. I miałam w nim przepis na bigos. Wiele lat nie spożytkowany. Aż do dziś. Francesco jakoś niedawno gmerał, że czemu nie zrobię bigosu. Wykręcałam się brakiem potrzebnych składników. Wczoraj spotkałam się z dziewczynami, z którymi razem tworzymy tu w Genui stowarzyszenie "Bratanki" i jakoś tak się złożyło, że byłam w odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu, aby brakiem składników nie móc się już zasłonić. W restauracji Kowalski zepsuła się lodówka i Agnieszka, moja koleżanka i współwłaścicielka, dała nam po siatce pełnej polskich dóbr. Mnie przypadła m.in. kapusta kiszona i kiełbasa śląska... No i sami widzicie...
Postanowiłam, że now or never. Dokupiłam brakujące składniki i zabrałam się do dzieła. Trzy godziny z życia wyjęte, ale jaka za to nagroda..! Bigos wyszedł jak ten mojej mamy. Poczułam się chwilę jak w domu. A to, wiadomo, jak karta Mastercard - bezcenne. 
Publikuję tu przepis mamy i wykonanie krok po kroku, jak to robiłam dzisiaj.


Składniki:

800 gr kapusty kiszonej
800 gr kapusty świeżej 
400 gr kiełbasy (u mnie śląska)
640 gr łopatki wieprzowej
ok. 200 gr przecieru pomidorowego
2 cebule
2 kostki rosołowe
odrobina oleju
liść laurowy
angielskie ziele
pieprz

Wykonanie:

Zaczynamy od pokrojenia kapusty świeżej. Kapustę dajemy do garnka, zalewamy wodą tak, aby woda pokryła kapustę i dajemy na palnik do zagotowania. Gdy kapusta zawrzy, odlewamy z niej całą wodę i wlewamy nową, gorącą wodę. Dodajemy 2 kostki rosołowe i gotujemy kapustę do miękkości przez ok. 15-20 minut. W tym czasie kroimy łopatkę w kostkę. Pokrojone mięso dusimy w wodzie z liściem laurowym, paroma ziarenkami ziela angielskiego i pieprzem do miękkości. Kroimy kiełbasę w półplasterki, a cebulę w miarę drobno. Cebulę i kiełbasę podsmażamy razem na patelni. Oceńcie sami, czy potrzebny jest tu olej do smażenia. U mnie nie było trzeba go użyć, bo kiełbasa puściła swój tłuszczyk, a cebula soki. Po usmażeniu wyłączamy ogień i zostawiamy wszystko na patelni. Zauważcie, że używamy już 3 palników (szaleństwo!). Wracamy do kapusty świeżej. Do tego czasu powinna już być ugotowana. Wycedzamy z niej wodę do garnka, w którym będziemy gotować kapustę kiszoną. Gotową kapustę odstawiamy na bok. Jeśli mięso jest już gotowe, odcedzamy z niego wodę i również odstawiamy je na bok. Zabieramy się za kapustę kiszoną. Odlewamy z niej wodę i kroimy na mniejsze kawałki. Dodajemy ją do garnka z wodą po poprzedniej kapuście i gotujemy do miękkości. Zajmuje to o wiele więcej niż ugotowanie świeżej kapusty, bo nawet do godziny czasu. 

Kiedy kapusta kiszona jest ugotowana i miękka, wycedzamy z niej całą wodę i następuje moment łączenia wszystkich składników: dwa typy kapust, kiełbasa z cebulą oraz mięso wieprzowe. Mieszamy dokładnie wszystkie składniki ze sobą. Na końcu dodajemy słoiczek przecieru pomidorowego wymieszany z niedużą ilością przegotowanej wody oraz dopieprzamy. Mieszamy jeszcze raz baaaaardzo dokładnie i voila! 3 godziny później i bigos jest :)

Wyszło mi 8 porcji jedzonych bez niczego (chleba, ziemniaków itp.).


niedziela, 20 maja 2018

Smoothie morelowe

Ktoś tu, moi drodzy, właśnie zakupił nowy, mocny blender ze szklanym pojemnikiem <dumna>. I nie zawaha się go użyć :) Pierwszą rzeczą, którą zrobiłam był oczywiście mój ukochany hummus, na który przepis znajdziecie tutaj CLICK, Ten przepis jest idealny, ostatnio odkryłam, że bez soli jest również bardzo dobry (sól już przecież jest w cieciorce, jeśli kupujecie w puszce lub jeśli gotujecie w osolonej wodzie). Ale ja nie o tym. Zaczęłam eksperymenty z różnymi rodzajami smoothie. 
Dzisiaj rano niechcący wyszło mi super smoothie morelowe. Francesco zażyczył sobie smoothie truskawkowo-bananowego, ale że nie mieliśmy w domu żadnego z tych owoców, zrobiłam smoothie z tego, co miałam i wyszło... zadziwiająco truskawkowe. Miało posmak truskawkowy, nie wiem, jak to wytłumaczyć :) Pyszne i zdrowe. Dzielę się przepisem.

Photo by Sonnie Hiles on Unsplash

Składniki na 1 ogromną porcję lub 2:

1 słodka pomarańcza
4 bardzo dojrzałe morele (mięciutkie)
125 gr jogurtu naturalnego
1 łyżka miodu

Wykonanie:

Obieramy dokładnie pomarańczę, usuwając białe narosty, i kolejne jej kawałki wrzucamy do blendera. Wybieramy te morele, które są bardzo miękkie, tak, że prawie rozchodzą się w palcach i obieramy je ze skórki oraz usuwamy pestkę. Dodajemy do blendera wraz z łyżką miodu i blendujemy. Kiedy są już dokładnie zblendowane, dodajemy jogurt i jeszcze włączamy na sekundę blendowanie, aby połączył się z pozostałymi składnikami. I gotowe. Można rozlewać do szklanek. 

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

Ratatouille albo ratatuj

Zawsze poszukuję przepisów na dania warzywne, które równocześnie są syte i pełne różnorodnych smaków, aby je przyrządzać w poniedziałki, w tzw. meatless Mondays. Staram się jeden dzień w tygodniu jeść nie tylko bezmięsnie, ale i wegańsko. To danie jest jednym z tych, które wykorzystuję. Ratatouille albo ratatuj to nie tylko nazwa kreskówki, ale i danie pochodzące z kuchni francuskiej, w całości warzywne. Wykorzystuje warzywa, których szczyt sezonu przypada w Polsce na sierpień, a tu jakoś cały rok spotyka się: bakłażana, cukinię, pomidory i paprykę. Nie jest tajemnicą, że uwielbiam paprykę i każde danie z jej dodatkiem będzie mi smakować :) Nie mogłam jednak do pewnego momentu znaleźć dobrego przepisu na ratatuj. Ale o to jest, znalazłam i zapisuję tu - w mojej wirtualnej książce kucharskiej, na moim blogu. Stosuję wymiennie z leczo (bez bakłażana) czy z peperonatą (sama papryka z cebulą) do podawania z kaszą, ryżem lub quinoą. Ten przepis jest może bardziej czasochłonny, ale efekt jest taki, że warzywa nie są rozgotowane, zachowują swój kształt i smak. I uwaga! W przepisie nie ma soli!

Składniki:

2 bakłażany
4 małe cukinie (ja wolę cukinie o ciemnozielonej skórce niż te jasnozielone)
2 papryki o różnych kolorach
4 średnie pomidory albo puszka krojonych pomidorów (passata też może być)
średnia cebula
3 ząbki czosnku
świeża bazylia
inne zioła: tymianek, oregano, zioła prowansalskie, natka pietruszki (opcjonalnie)
papryczka chili (opcjonalnie)
odrobina octu winnego
1 łyżeczka cukru (obojętnie jakiego)
oliwa z oliwek

Wykonanie:

Wykonanie zaczynamy od umycia warzyw i pokrojenia ich. Bakłażana kroimy wzdłuż, a potem jeszcze na połowę wzdłuż i kroimy na plasterki. Cukinie kroimy w plasterki. Paprykę kroimy w kostkę. Cebulę można pokroić trochę grubiej, nie musi być drobniutka kostka. Czosnek obieramy i kroimy w plasterki. Jeśli używamy świeżych pomidorów, należy sparzyć je, naciąć i obrać ze skórki. Następnie kroimy je, usuwając nasionka. Rozgrzewamy patelnię, wlewamy na nią oliwę i przesmażamy bakłażany, mają się ugotować, ale nie rozgotować. Tak samo przesmażamy cukinie i paprykę. Po ugotowaniu wyjmujemy na miskę. Warzywa mają być ugotowane, ale nie za bardzo, będą miały jeszcze swoje 5 minut w sosie.
Przystępujemy do przygotowania sosu. W garnku rozgrzewamy oliwę i szklimy cebulę. Do cebuli dodajemy czosnek, mieszamy i przesmażamy. Następnie dodajemy cukier i wlewamy ocet winny (czerwony najlepiej), mieszamy składniki razem, po czym dodajemy pomidory (świeże lub z puszki). Mieszamy całość i doprowadzamy do zagotowania się. Dodajemy zioła, bazylię i inne według uznania, oraz, jeśli nie boimy się ostrości, papryczkę chili, przykrywamy garnek i obniżamy ogień do minimum. Sos ma się tak gotować przez 20 min. Po upływie tego czasu dodajemy do garnka wcześniej przesmażone warzywa: bakłażana, cukinie i papryki. Mieszamy wszystko razem, aby warzywa połączyły się z sosem pomidorowym, przykrywamy i zostawiamy na minimalnym ogniu na 5 min. Po tym czasie, jeśli w garnku mamy za dużo wody, wyparowujemy jej nadmiar, podkręcając ogień na większy. Po uzyskaniu pożądanej konsystencji danie jest gotowe.
Smacznego!

poniedziałek, 22 stycznia 2018

Uniwersalny przepis na domowe musli

Nowy Rok co roku wzbudza we mnie te same postanowienia, a wśród nich: jeść jeszcze zdrowiej. Mówię jeszcze zdrowiej, bo w jakiejś zdecydowanej większości odżywiam się zdrowo i mądrze. Jedyna rzecz, która jakoś tak kuwika i nie może wejść na odpowiednie tory, to śniadania. Jakoś tak z lenistwa i wygody często wybieramy naszą piekarnię na dole (nieszczęsne położenie!), która, tak się składa, oferuje najlepszą focaccię w mieście focaccii. Nie można jednak codziennie opychać się focaccią, która oprócz białej mąki i tłuszczu nie oferuje wielu wartości odżywczych! Dla mnie w zasadzie równoważnikiem zdrowego śniadania jest musli z jogurtem. Musli, dzięki swoim dobrze dobranym składnikom, ma bardzo wysoką wartość odżywczą. Jest to dobry sposób, żeby do swojego dziennego menu włączyć świeże (lub suszone) owoce, produkty pełnozbożowe, orzechy, nasiona oraz pestki, które mają nieoceniony wpływ na nasze zdrowie. W zasadzie poza przekąską około 16:00, nie widzę wielu okazji do wcinania tak sobie pestek czy orzechów, więc czemu by nie odhaczyć ich na liście już z samego i rana, mieć czyste sumienie i naprawdę dużego kopa energetycznego? No właśnie. Nie ma powodu, żeby tego nie robić :) Oprócz tego każdy, kto dba o to, aby zdrowo się odżywiać, musi pamiętać, jak ważne jest dostarczanie z pożywieniem omega-3. I tutaj przychodzą na ratunek orzechy włoskie, siemię lniane i modna ostatnio chia. Pisałam już wcześniej posta o domowym musli (KLIK TUTAJ), ale był to przepis na jedną porcję z uwzględnieniem kaloryczności. Teraz potrzebowałam przepisu na cały wielki słój musli, które po prostu wymieszam z jogurtem i owocem rano w ułamku mikrosekundy. I jak to zwykle bywa, przekopywałam Internety i na milionie istniejących blogów kulinarnych nic satysfakcjonującego nie mogłam znaleźć. Jeśli chodzi o tak popularną ostatnimi czasy granolę, to mam mieszane uczucia co do poddawania obróbce cieplnej tłuszczy zawartych w orzechach i pestkach, dlatego na granolę się raczej nie zdecyduję. Aż w końcu trafił się jeden jedyny post, który przedstawiał w sposób matematyczny, chce się powiedzieć, wzór (a nie przepis) na musli domowej roboty. Odsyłam do tego posta w języku angielskim TU, a ja Wam przedstawię, jak wykonać 1.7l słoik musli według swoich preferencji smakowych i tego, co akurat mamy w domu.




Składniki na musli:

400 gr dowolnych płatków zbożowych (lub ich mieszanki, mamy tu do wyboru m.in.: płatki owsiane, płatki jaglane, otręby owsiane itp. Wybierz swoją podstawę musli ;) )
200 gr orzechów (jakichkolwiek, polecam uwzględnienie zawsze orzechów włoskich ze względu na ich zawartość omega-3 oraz migdałów, które mają dużo wapnia i są bardzo zdrowe, ale to od Was zależy, jakich orzechów użyjecie)
150 gr suszonych owoców (rodzynki, żurawina, jagody goji, morele, figi itd. itp. Uwaga! Zwróć uwagę, czy nie są one z dodatkiem cukru i olejów roślinnych, nie chcemy ich!)
100 gr pestek i/lub nasion (I tu uwaga: ja wybieram nie dodawanie do mojego musli pestek czy nasion, a dodanie już bezpośrednio na talerz świeżo zmielonej porcji siemienia lnianego, o walorach mielenia na świeżo pisałam w moim poprzednim poście o musli. To pozostawiam do rozważenia każdemu we własnym zakresie.)

Wykonanie:

Orzechy, migdały i większe owoce trzeba pokroić na mniejsze kawałeczki. Oprócz tego odmierzam tylko odpowiednie proporcje, mieszam w misce i przekładam do słoika, który szczelnie zakręcam.

Przepis na wysokowartościowe śniadanie:

45 gr naszej mieszanki musli
1 świeży owoc (który akurat jest w sezonie, choć umówmy się, nie każdy pasuje do tego typu śniadania, ale to już pozostawiam Waszym kubkom smakowym. Według mnie super się sprawdzają owoce o bardziej słodkim i "przytłumionym" smaku, jak: banany, jabłka, gruszki, niż świeże i kwaskowate owoce, jak: melon czy grejpfruit.)
1 kubek jogurtu naturalnego pełnotłustego (ok. 125 gr), ewentualnie kefir, mleko lub mleko roślinne (ja mleka nie piję, plus chcę wykorzystać okazję na dostarczenie sobie probiotyku, dlatego wybieram jogurt)
1 łyżeczka dodatkowego dosładzacza, też według własnego uznania. Polecam: miód z pasieki ekologicznej, marmoladę, powidło, dżem domowej roboty czy syrop klonowy

wtorek, 26 grudnia 2017

Sałatka z porem, której nie jadłam od prawie 25 lat

Mam ze sobą na emigracji taki zeszyt. Jest to w zasadzie zeszyt do ćwiczeń z nie pamiętam jakiego przedmiotu na pierwszym roku studiów, który użyłam na nowo, kiedy to zmusiłam moją mamę do przekazania mi przepisów na dania, które funkcjonują w naszej rodzinie, niektóre od pokoleń myślę. Jakoś niedawno przyszła do mnie myśl, że w tym zeszycie mam przepis na sałatkę z porem, której nie robi się u nas w domu ani u mojego rodzeństwa. Kiedyś, kiedy byłam jeszcze w szkole podstawowej, jadłam u mojej przyjaciółki z dzieciństwa tą sałatkę i mi bardzo posmakowała. Poprosiłam ją o przepis, ale ona powiedziała, że musi go zdobyć od autorki, czyli teściowej jej brata. Teściowa łaskawie podzieliła się ze mną przepisem, który ja zapisałam potem w tym zeszycie i od tego czasu nigdy go nie wykorzystałam (!). No i właśnie niedawno, na początku grudnia przyszła do mnie ta myśl, żeby może odtworzyć ten smak dzieciństwa i zobaczyć, czy nadal mi będzie smakował. Był tylko jeden problem: sałatka wymaga użycia musztardy krem z gorczycy z miodem krakowskiej firmy Konik, której oczywiście znikąd w Genui nie mogę dostać. Podzieliłam się swoimi pragnieniami i problemami ekspatriantki na mojej stronie na Facebooku, jakoś tak, jak dzielę się wszystkimi moimi ochotami czy zachwytami smakowymi. Moje zaskoczenie było ogromne, kiedy napisała do mnie moja koleżanka z mojej ostatniej pracy w Polsce, oferując przysłanie mi paczki z tąże musztardą (i innymi produktami wedle życzenia). Niesamowity gest i z tego miejsca chcę jeszcze raz podziękować gorąco kochanej Iwonie Bąk za tą cudną niespodziankę. Paczka z musztardą przyszła w piątek przed samym weekendem świątecznym, więc nie było już wymówek, tylko robić sałatkę. Zaoferowałam mojej włoskiej rodzinie, że pojawię się z "insalata russa polacca" w Boże Narodzenie, na co oni przyklasnęli, bo już wcześniej robiłam dla nich jarzynówkę i meksykańską, o czym pisałam w tych dwóch postach KLIK i KLIK. Cóż mogę powiedzieć, moje gusta kulinarne się nie zmieniły, sałatka i tym razem podbiła moje (i całej włoskiej rodziny) podniebienie. Post i danie zdecydowanie od teraz dedykowane mojej przyjaciółce z dzieciństwa Jasi i teściowej jej brata oraz Iwonce. Idealna na święta i na imprezę sylwestrową, w zasadzie bez okazji też świetnie się nada ;) Zrobiłam z połowy sugerowanych składników.


Składniki:

2 pory, część biała
150-180 gr ogórków kiszonych (najlepiej użyć domowych)
6 jaj ugotowanych na twardo
220 gr tartego sera żółtego (najlepiej sprawdza się ser typu cheddar, ja użyłam holenderskiego sera extra belengen, zamawianego przez moją znajomą Holenderkę z Holandii)
1 puszka groszku
170 gr jogurtu greckiego (w oryginalnym przepisie jest kwaśna gęsta śmietana)
4 łyżki czubate majonezu
4 łyżki musztardy krem z gorczycy z miodem firmy Konik
pieprz czarny i sól do smaku

Wykonanie:

Pory kroimy wzdłuż na pół i potem na plasterki. Następnie przekładamy je na sito i przelewamy wrzącą wodą, po czym zimną wodą z kranu. Zostawiamy je do ocieknięcia. Ważne jest, żeby je dokładnie osuszyć, ja potem wyłożyłam je jeszcze na talerz wyłożony podwójnym ręcznikiem papierowym, żeby wchłonął wilgoć. Kroimy w drobną kostkę jajka, ogórki i odcedzamy groszek. Wszystkie razem łączymy w naczyniu, w którym będziemy mieszać sałatkę. Dodajemy do tego świeżo starty na grubych oczkach ser żółty. Doprawiamy solą i pieprzem według uznania, uwzględniając słoność użytego majonezu. Całość polewamy wymieszanym wcześniej sosem majonezowo-musztardowo-jogurtowym i dokładnie mieszamy całość. Sałatka musi zostać schłodzona w lodówce przez jakiś czas, również po to, żeby jej składniki miały szansę się "przegryźć". I smacznego!

środa, 25 października 2017

Dieta śródziemnomorska - co tak naprawdę oznacza?

Nie odkryję Ameryki, gdy stwierdzę, że w gąszczu przeróżnych sposobów odżywiania (aka diet) można się pogubić i że już mamy naprawdę dość wysublimowanych nazw, typu: paleo albo keto, które nic nam nie mówią, a gdy już się z nimi zapoznamy, okazuje się, że ktoś nam proponuje zrezygnowanie z jakiejś grupy produktów spożywczych. Czy aby na pewno, żeby być zdrowym i pięknym i szczupłym, trzeba z czegoś rezygnować?
Ci, którzy interesują się zdrowym odżywianiem i dietetyką, nawet bardzo sporadycznie, słyszeli zapewne o sławnej diecie śródziemnomorskiej. Dla laika termin ten przywołuje bardzo szeroki zakres skojarzeń, niektórych słusznych, a niektórych nie. Zapewne dieta śródziemnomorska kojarzy się nam z oliwą z oliwek i jedzeniem ryb i owoców morza. I słusznie. Termin ten myląco może wskazywać, że taki sposób jedzenia prezentują wszystkie kraje leżące wokół basenu Morza Śródziemnego, a nie, tutaj należy się sprostowanie.
W dietetyce terminem dieta śródziemnomorska określa się styl jedzenia Kreteńczyków oraz mieszkańców południowej Grecji i Włoch w latach 60 i 70. Wiedzieliście!? Pewnie niekoniecznie. I ten właśnie sposób odżywiania się uznaje się za wzorcowy i najbardziej zbilansowany, a także gwarantujący wolność od chorób i długowieczność.

© Francisco Arara/Thinkstock

Przyjrzyjmy się zatem, co i jak jadali Kreteńczycy, aby wyłuskać sobie wytyczne ich diety.

1. Źródło tłuszczy
Tłuszcze stanowiły 35-40% ich dziennej dawki kalorycznej. Ale uwaga, źródłem tłuszczu była głównie oliwa z oliwek i oliwki (nie masło, smalec, czy tłuszcze zwierzęce). Wniosek, który się narzuca sam, jest taki, że nie należy bać się tłuszczu jak ognia, trzeba zadbać, aby był to dobry dla zdrowia tłuszcz. 

2. Mięso czerwone
Kreteńczycy jedli mięso czerwone tylko podczas świąt i zaledwie co drugi tydzień (!). Kurczaka jedli częściej, ale tylko raz do dwóch razy w tygodniu.

3. Ryby
Możecie się pewnie domyślić, że bliskość morza zapewniała, że pojawiały się na stole 1-2 razy w tygodniu. 

4. Mleko i nabiał
Kreteńczycy nie spożywali dużych ilości nabiału, mówi się, że szklankę mleka dziennie. Pozostałe zapotrzebowanie na nabiał zaspokajał ser, ale raczej ten świeży niż bardzo dojrzały.

5. Jajka
2-3 tygodniowo.

6. Ślimaki
Były jednym z głównych źródeł białka. Te kreteńskie ponoć zawierają więcej omega-3 niż te francuskie.

7. Zboża
Spożywali tylko produkty pełnoziarniste, jak sławne jęczmienne suchary (paximadi), ale także ryż i pszenicę. Biały chleb był zarezerwowany tylko na świętowanie.

8. Strączkowe i ziemniaki
Zaspokajały potrzebę węglowodanów. Strączkowce były jedzone w ilości 3 porcji na tydzień (głównie fasola).

9. Warzywa i owoce
Stwierdzono, że Kreteńczycy jedli więcej owoców niż w jakimkolwiek innym kraju basenu Morza Śródziemnego. Posiłki w znacznej części były oparte na warzywach, z czego ważną rolę odgrywała dziko rosnąca zielenina (tzw. horta).

10. Umiarkowana konsumpcja wina
Nawet 1-2 szklaneczek (małych, nie naszego rozmiaru) dziennie.

Jak dla mnie to brzmi naprawdę rozsądnie. Rezultaty są potwierdzone naukowo przez np. długą żywotność mieszkańców wysp greckich. I co się okazuje? Nie musimy niczego z diety eliminować. Niektóre rzeczy należy tylko ograniczyć.

Ja osobiście od jakiegoś roku staram się podążać za tym modelem odżywiania się. Kiedyś na 8 miesięcy wyeliminowałam mięso czerwone, jednak po przeprowadzce do Włoch wróciłam do niego. Staram się teraz jeść mięso czerwone tylko raz w tygodniu i jest to dla mnie idealna sytuacja. Jeśli chodzi o ryby i owoce morza, chętnie jadłabym je dwa razy w tygodniu, jednak ich cena wymusza zmniejszoną częstotliwość, tak więc jest to raz w tygodniu (czasem na tuńczyku z puszki pozostając). Kurczak lub indyk - również raz w tygodniu.
Co jest bardzo ważne, jemy już od bardzo dawna 2-3 jajek tygodniowo i tego się trzymamy ściśle. Francesco nie lubi jajek za bardzo, więc jest szczęśliwy z dwoma, ja natomiast uwielbiam jajka, ale uważam, że ich ograniczenie jest dobre zarówno ze względów zdrowotnych, jak i innych. 
Oboje bardzo lubimy strączkowce i pojawiają się w menu rodzinnym przynajmniej 2 razy na tydzień, pod różnymi postaciami: fasolki borlotti, czerwonej, Jasia, soczewicy, cieciorki, grochu czy groszku. 
Staram się, aby danie bazowało na warzywach, a wszystko inne było dodatkiem, tak w skrócie mówiąc. 

Mam nadzieję, że da Wam do myślenia styl życia i jedzenia zacnych Kreteńczyków. Ja moją wiedzę na temat diety śródziemnomorskiej czerpię głównie od Greczynki urodzonej i wychowanej w Stanach Zjednoczonych, Eleny Paravantes, obecnie mieszkającej w Atenach, która jest dyplomowanym dietetykiem i której bloga Olive Tomato śledzę chętnie i z zaciekawieniem.

niedziela, 24 września 2017

Sos z włoskiej kiełbasy z polentą - danie zimowe z północnych Włoch

Klimat północnych Włoch nie jest tak łagodny, jak południowych i w zimie potrafi być naprawdę zimno. Mieszkańcy północnych regionów, zwłaszcza wiejskich, wykształcili swoje sposoby na ogrzanie się i przetrwanie chłodniejszych miesięcy. Jednym z nich jest polenta z sosem - danie rustykalne i bardzo proste do zrobienia, a przede wszystkim przepyszne. Ponoć Włosi z południa nazywają tych z północy polentoni. My w czwartek wróciliśmy z Polski z mocnym postanowieniem niejedzenia już kiełbas, ale tak jakoś wyszło, że dziś na obiad był sos z kiełbaskami z polentą... Słowem wyjaśnienia, kiełbasa włoska, czyli salsiccia, jest z surowego mięsa wieprzowego, więc nie da się jej jeść zanim ją ugotujemy. Polentę wykonuje się natomiast z mąki lub kaszki kukurydzianej, jest więc gluten free. Ja polecam pójść na łatwiznę i zakupić tą wcześniej podgotowaną, aby skrócić czas jej przygotowania. 
Jest to solidne danie, które przypomina trochę kuchnię polską ze względu na użycie wieprzowiny i jego sytość. Polecam wypróbować w tym sezonie szczególnie.



 

Składniki:

Na sos :

pół cebuli pokrojonej drobno
ząbek czosnku pokrojony drobno
garść pokrojonego drobno selera naciowego
pół marchewki (opcjonalnie) 
garść suszonych grzybów leśnych (najlepiej prawdziwków) namoczonych we wodzie
3 włoskie kiełbaski (tzw. salsicie)
1l passaty pomidorowej
szczypta soli, pieprzu i cukru
pół papryczki chili (opcjonalnie)
oliwa z oliwek do podsmażenia

Polenta:
375 gr polenty już podgotowanej (czas jej przygotowania to 8 min., my użyliśmy polenty firmy Valsugana)

Wykonanie:

Wykonanie sosu: 
Wykonanie zaczynamy od pokrojenia drobno cebuli, czosnku, selera naciowego, marchewki i chili (jeśli używamy) oraz namoczonych grzybów i ich podsmażenia w garnku na niewielkiej ilości oliwy. Do tego dodajemy kiełbaski w błonie (można też wycisnąć samo mięso z błony, jeśli ktoś woli w ten sposób) i podsmażamy do czasu, gdy zbrązowieją lekko. Następnie wlewamy do garnka passatę pomidorową i przyprawiamy całość szczyptą soli, pieprzu oraz cukru. Tak połączone składniki muszą się gotować na minimalnym ogniu przez 2 godziny.

Wykonanie polenty:
Według instrukcji na opakowaniu: doprowadzamy do zagotowania 1,5 l osolonej wody, kiedy wrzy, wsypujemy polentę, bezustannie energicznie mieszając w jednym kierunku. Po około 5-8 minutach polenta jest gotowa do serwowania na talerze. Polewamy ją sosem z kiełbaskami. Wierzch Włosi posypują tartym parmezanem oczywiście ;)
Polenty zazwyczaj zostaje i po czasie twardnieje. Włosi kroją ją i smażą, aby wykorzystać pozostałości.