czwartek, 30 stycznia 2014

Blog Roku 2013 - oddaj głos na Rozmarynowego!

Moi Drodzy, coś mnie podkusiło i postanowiłam zgłosić Rozmarynowego do konkursu na Blog Roku 2013 w kategorii: kulinarne. Dzisiaj o 15.00 rozpoczął się etap głosowania na zgłoszone blogi i potrwa do 6 lutego do godziny 12.00. Sytuacja nie wygląda zbyt dobrze, bowiem do mojej kategorii zgłoszono aż 224 blogi, a do następnego etapu przechodzi tylko 10 blogów z największą ilością głosów. Ten kolejny etap będzie o wiele ciekawszy i tak naprawdę idealnie byłoby się do niego dostać, ponieważ tylko wówczas blog ma szansę na ocenę przez eksperta w swojej dziedzinie i jurora, którym w przypadku blogów kulinarnych jest w tym roku Tomasz Jakubiak. 

Głosować na Rozmarynowego można, wysyłając SMSa na numer 7122, w treści wpisując: C00020 (Duże C jak Cecylia, trzy zera, dwa, zero). SMS kosztuje 1,23zł brutto i w całości zostanie przeznaczony na Łódzką Fundację Gajusz, która prowadzi hospicjum dla dzieci osieroconych. Pamiętajcie też, aby nie wstawiać w treści SMSa spacji.

To tyle w temacie. Jeśli macie ochotę powiedzieć, że to, co piszę, jest warte kontynuacji, oddajcie głos na Rozmarynowego. Postaram się nagrodzić Was za to kolejnymi wpisami, przepisami, swoją obecnością w sieci ;-)



środa, 22 stycznia 2014

Parę słów o kuchni angielskiej

Moi Mili, wszystko wskazuje na to, że do Londynu już nie wrócę, przynajmniej nie w najbliższych miesiącach. Dlatego postanowiłam podzielić się z Wami moją wiedzą i spostrzeżeniami na temat kuchni angielskiej. Nie pokusiłam się o pisanie artykułu na temat kuchni brytyjskiej z dwóch względów. We wrześniu Szkoci będą głosować w referendum, czy chcą pozostać w Zjednoczonym Królestwie, czy też chcą się odłączyć od niego i być samodzielnym krajem. Z tego powodu mój artykuł potencjalnie w dość krótkim czasie mógłby się zdezaktualizować. Poza tym wrzucanie Szkotów i Anglików do jednego worka mogłoby mi przysporzyć wrogów w narodzie szkockim. O Walijczykach i Irlandczykach Północnych (?) nie wspomnę, bo tych drugich nie znam, a u tych pierwszych nie zauważyłam aż takich tendencji separatystycznych. Zatem napiszę Wam o przysmakach i preferencjach kulinarnych Anglików, a swój wywód oprę o moje doświadczenia z pobytu w stolicy Anglii, który trwał rok i 3 miesiące.
Będąc w Londynie, szybko rzuci nam się w oczy, że jego mieszkańcy uwielbiają kurczaka, hamburgery i frytki/ćwiartki/talarki ziemniaczane. Zdaje się, że oprócz tych trochę większych frytek, żadne z wymienionych to nie jest danie angielskie, a raczej amerykańskie. Trudno też się zorientować, co tak naprawdę jest typowym daniem angielskim, bo w Londynie mamy do wyboru szeroki wachlarz restauracji, oferujących jedzenie ze wszystkich, mówię wszystkich świadomie, stron świata. Jadąc do Anglii, miałam blade pojęcie o jedzeniu tego kraju. Wszyscy mnie ostrzegali, że jedzenie nie jest dobre i że ludność miejscowa uwielbia gotować w mikrofali. Dziś mogę powiedzieć, że moja wiedza na temat typowego jedzenia angielskiego się znacznie poszerzyła, a sama osobiście przez 8 miesięcy mieszkania z rodziną lokalną nie zauważyłam przygrzewania gotowych dań z supermarketu. Wręcz przeciwnie, codziennie była wyśmienita gotowana kolacja, która miała zawierać wszystkie produkty potrzebne człowiekowi do tego, aby być zdrowym i silnym. Nie ulegajmy więc stereotypom. 
Faktycznie typowych angielskich potraw nie jest aż tak dużo i jedne są podobne do drugich. Co takiego zatem jedzą Anglicy typowo angielskiego? Wszyscy pewnie odpowiedzieliśmy fish&chips. Prawda. Fish&chips, czyli ryba i coś w rodzaju ćwiartek ziemniaków (frytkami tego nie można nazwać ze względu na grubość). Ryba to zazwyczaj jest dorsz panierowany. Czasem możemy do tego dostać mushy peas (gnieciony groszek zielony) oraz sos tatarski. 

Fish&chips
Co mnie zadziwia w kuchni angielskiej, to jej niezwykła prostota. Jak na naród z królową, rodziną królewską i całą tą królewską otoczką i savoir vivrem, w zasadzie nie mają potraw wyrafinowanych, przeciwnie, mam wrażenie, że dania angielskie są daniami dla prostego ludu pracującego. Ma być syto, prosto i dużo. Anglicy, których o ten fenomen zapytałam, nie umieli mi tego wytłumaczyć. Co mam na myśli, mówiąc, że dania angielskie są jak dla robotników? Potrawy bazują na mięsie, ziemniakach, kawałku sera, kiełbasie, czyli są bardzo pożywne, hearty jak mówią Anglicy. Podam przykłady, bo jest ich wiele. Zacznijmy od prostych rzeczy: sausage and mash, czyli kiełbasa i tłuczone ziemniaki. Nazwa mówi wszystko. Ewentualnie mogą być polane gravy, czyli gęstym brązowym sosem. Mówiłam już, że dania są do siebie podobne. Dowodem jest toad-in-the-hole. Jest to zapiekanka, w skład której wchodzą kiełbasy zapiekane w cieście, z którego wykonuje się Yorkshire pudding. Kolejnym przykładem na to, że jedzenie angielskie jest proste może być tzw. ploughman's lunch, czyli obiad oracza. Jest to jakby taki lunch box przygotowany dla oracza przez jego żonę przed pójsciem w pole. Zawiera on ser, chutney, chleb, gotowane jajka, ogórka kiszonego i w zasadzie wszystkiego po trochę, ale osobno, nie w formie kanapki. Anglicy kochają się też w wypiekach, ale na słono, zazwyczaj faszerowanych mięsem lub podrobami, jak np.: pork pie (muffina faszerowana mięsem wieprzowym), steak and kidney pie (wypiek faszerowany stekiem wołowym i nerkami) czy pochodzący z Kornwalii pieróg, zwany pasty, również faszerowany mięsem, warzywami lub mięsem z warzywami. Jakoś tak upodobali sobie wkładanie mięsa w ciasto ;-) Następnie chciałam wspomnieć o jeszcze jednym daniu mającym w nazwie pie, a jest to cottage pie lub sheperd's pie. Dlaczego mówię, że to jedno danie, a nie dwa? Bo to jest dokładnie to samo danie, różni się tylko rodzajem mięsa, do cottage pie używa się mięsa wołowego, a do sheperd's pie - jagnięciny. Pie w tym przypadku jest dość mylące, to danie typu casserole, czyli zapiekane w piekarniku, ale po wcześniejszym przygotowaniu. Jest to mięso mielone z warzywnymi dodatkami oraz grzybami zrobione uprzednio na patelni, wyłożone do naczynia żaroodpornego i posmarowane po wierzchu masą z tłuczonych ziemniaków. W takiej formie zapieka się wszystko razem w piekarniku. 

Cottage pie.
Zdjęcie pochodzi ze strony http://www.bbcgoodfood.com/recipes/775643/cottage-pie
Podobne danie do tego i moje ulubione zarazem to fish pie, w którym zapieka się mięso ryb i owoców morza. 
W niedzielę w porządnym angielskim domu serwuje się Sunday roast, czyli mięso pieczone w piekarniku z ziemniakami, warzywami (marchewki, groszek zielony i inne) oraz dodatkami takimi, jak Yorkshire pudding, koniecznie polane gravy. I to jest chyba najbardziej wyrafinowane z angielskich dań. Co oni podają królowej?
Anglicy mają oczywiście także swoje typowe śniadanie, ale na jego temat pisałam w tym poście, więc nie będę się powtarzać. W kwestii śniadania dodam tylko, że wielu ludzi odchodzi od jedzenia full English breakfast na rzecz zdrowego odżywiania (bo przecież gdyby chcieć je jeść codziennie, nie dożylibyśmy chyba 50-tki...). Coraz częściej na stole króluje weetabix oraz płatki lub musli, czyli tzw. jedzenie kontynentalne. Anglik uwielbia zjeść na śniadanie swojego tosta, posmarowanego dżemem lub, o zgrozo, marmitem! Marmite to rodzaj smarowidła i jest to wyciąg z drożdży, powstający jako produkt uboczny podczas warzenia piwa. Jest to chyba najohydniejsza rzecz, której w życiu próbowałam. I niech mi żaden Francesco nie mówi, że ja to lubię wszystko. Nie prawda. Nie znoszę marmite'u i anyżku.
Wielkim nietaktem byłoby pominięcie uwagi, że w żyłach prawdziwego Anglika płyną dość spore ilości herbaty, a bez swojej cup of tea czuje się jak bez ręki. I nie powiedziałabym, że herbatę pije się o godzinie piątej li tylko. Spożywa się ją do śniadania, do przekąski, do lunchu, do każdego posiłku i w przerwie między posiłkami. I jeszcze jedno. Anglicy patrzą krzywo na każdego, kto nie wlewa mleka do swojej filiżanki herbaty. Po tym poznają, żeś nie stamtąd. Ja się na to mleko też krzywiłam z początku, potem nawet zaczęło mi smakować, taka nasza bawarka. Jednak herbatę z cytryną wolę bardziej. 
Wspomniałam o najważniejszych produktach/daniach kuchni angielskiej. O chicken curry i chicken tikka masala nie wspominam, bo dla mnie to nie są dania angielskie, tylko indyjskie, niezależnie od tego, jak bardzo Anglicy pragnęliby je uznać za swoje. Nie dziwię się, bo są wyborne, ale chciałaby dusza do raju... Zapraszam do komentowania i wyrażania opinii. 

poniedziałek, 13 stycznia 2014

Rozmarynowy nominowany do Liebster Blog Award

Jeszcze ciągle nie do końca jestem pewna, co się dzieje wokół Rozmarynowego, ale oby się działo jak najwięcej... Wczoraj mój blog został nominowany przez Martę Świtałę, autorkę bloga Według Pór Roku http://wedlugporroku.blogspot.it, do Liebster Blog Award. Co to takiego? Już tłumaczę:

„Liebster Blog Award jest otrzymywana od innego blogera w ramach uznania za „dobrze wykonaną robotę”. Jest przyznawana dla blogów o mniejszej liczbie obserwatorów, więc daje możliwość ich rozpowszechnienia. Po odebraniu nagrody należy odpowiedzieć na 11 pytań otrzymanych od osoby, która Cię nominowała. Następnie Ty nominujesz 11 osób (informujesz je o tym) oraz zadajesz im 11 pytań. Nie wolno nominować bloga, który Cię nominował”.


Dziękuję Marcie za uznanie. Poniżej prezentuję pytania, które zadała mi Marta oraz moje odpowiedzi po trzykropku:
1. Moja ulubiona pora roku to... chyba już teraz wiosna, bo z upływem lat coraz intensywniej czekam na odrodzenie, na nową nadzieję, na czas, gdy wszystko budzi się do życia, rozkwita i niesie obietnicę, że będzie jeszcze lepiej. A tak kulinarnie, to wiosna jest też obietnicą, że będzie więcej i więcej warzyw i już tak niedługo do sezonu truskawkowego, który kocham.
2. Najchętniej czytam... właściwie wszystko, co dobre. Moi ulubieni autorzy to np. Milan Kundera, Vladimir Nabokov czy Orhan Pamuk. Jestem polonistką z wykształcenia i to pytanie mogłoby wywołać długi strumień świadomości, dlatego na tym lakonicznym stwierdzeniu zakończę.
3. Uwielbiam jeść... jajka na śniadanie podane ze świeżym pieczywem, na obiad może być makaron z sosem pomidorowym i bazylią, łosoś pieczony z cytryną i ziemniaczkami z piekarnika, na deser tiramisu, na kolację sushi z dużą ilością wasabi i sosem sojowym... Ale to tylko skromna reprezentacja tego, co uwielbiam jeść :)
4. W kuchni nie znoszę... niedoprawionych potraw.
5. Najlepiej czuję się w otoczeniu barwy... jasnej, kremowej z drewnianymi dodatkami.
6. U innych ludzi najbardziej cenię... szczerość i autentyczność.
7. Patrząc w przyszłość jestem... blogerką, która zarabia na siebie i swoją rodzinę pisaniem bloga ;-)
8. Na spacer chodzę... za rzadko.
9. Nigdy nie zjem... mięsa z kota?
10. Najprzyjemniejszym dźwiękiem jest... cisza.
11. Na strychu schowałabym... ubrania, których chwilowo nie noszę.

A oto moje nominacje blogów:

No i jeszcze moje pytania do autorów powyższych blogów:
1. Moja popisowa potrawa to...
2. Mój twarzowy kolor to...
3. Jestem z siebie najbardziej dumna/y, gdy...
4. Moje hobby to...
5. Brownies czy zakąska serowa?
6. Życzę sobie, aby mój blog...
7. Podróż marzeń odbyłabym do...
8. Gdybym miał/a wybrać swoją ulubioną powieść, byłaby to...
9. Główny powód, dla którego piszę bloga
10. Jak często robisz coś dla siebie?
11. Miejsce idealne, aby tam zamieszkać to...

Dziękuję jeszcze raz autorce Według Pór Roku za wyróżnienie i gratuluję fajnych blogów wyróżnionym przeze mnie. Szeroki uśmiech dla Was :-)

piątek, 10 stycznia 2014

Chilli con carne - nasza wersja tej meksykańskiej potrawy

Nigdy nie byłam w Meksyku, ale jakoś podskórnie czuję, że pokochałabym kuchnię tego kraju miłością dozgonną. Mam nadzieję, że jakiś Meksykańczyk z podobnym do Włochów, surowym podejściem do przepisów nie obrazi się za publikację tego przepisu. Chciałam Was zainspirować do wykonania jednego z moich ulubionych dań, a mianowicie chilli con carne. Jest to danie kuchni meksykańskiej, ale jak do tej pory nie miałam szczęścia spróbować go w wykonaniu rodowitego Meksykańczyka. Zawsze jednak mi bardzo smakowało, ktokolwiek by nie był jego autorem. Uwielbiam połączenie mięsa, papryki, ostrych przypraw i czerwonej fasoli. Wszystkie cztery wymienione są moimi ukochanymi produktami spożywczymy, za które oddałabym 5 tabliczek czekolady. Tak już mam. Nie jestem fanką i maniaczką słodyczy, choć czasem lubię się rozpieścić czymś słodkim. Mam kilka swoich ukochanych deserów i może nawet kiedyś zaprezentuję Wam przepisy. Częściej jednak chodzą za mną smaki ostre (uwielbiam curry i chilli con carne właśnie), smak sosu pomidorowego, tuńczyka, owoców morza, serów czy mięsa. Wszystko to doprawione, aromatyczne, ziołowe. Bo nie znoszę jedzenia bez smaku. I tak sobie wyobraźcie Rozmarynowego. Będzie pachniał rozmarynem (zgodnie ze swoją nazwą), szałwią, bazylią, czosnkiem, ale również lekko szczypał język chilli i mieszanką przypraw. Jesteście za? Zatem pasujemy do siebie idealnie :-) Zapraszam na chilli con carne.


Składniki na 2 porcje:


  • ok. 250g mielonej wołowiny
  • 160g fasolki czerwonej z puszki (waga wraz z wodą, którą również zużywamy)
  • 1 czerwona papryka
  • literatka białego wina
  • 300ml puree pomidorowego
  • 2 papryczki chilli
  • wiązka rozmarynu świeżego lub suszonego
  • 2 ząbki czosnku
  • sól i pieprz
  • kumin do smaku (według uznania, jak dla mnie dużo równa się pysznie ;) )
  • oliwa z oliwek

Wykonanie:

Paprykę kroimy w paski lub w kostkę, a czosnek na drobniutkie kawałki. Stawiamy na ogniu głęboką patelnię i wlewamy na nią trochę oliwy. Wrzucamy posiekany czosnek i podsmażamy go, aż się ładnie zarumieni. Następnie wrzucamy paprykę, mieszamy chwilę i dodajemy mięso mielone oraz wiązkę rozmarynu. Solimy i pieprzymy. Mieszamy wszystko razem i gotujemy. Kiedy mięso zmieni kolor na brązowy, wlewamy białe wino. Po ok. 8 minutach dodajemy również pokrojoną w krążki lub porwaną papryczkę chilli, czerwoną fasolę wraz z wodą, w której się znajdowała oraz puree z pomidorów. Znowu wszystko mieszamy, przykrywamy pokrywką i gotujemy przez około 30-35 min., od czasu do czasu mieszając. Po tym czasie nasze chilli con carne jest gotowe do serwowania. Możemy je zawijać w tortille lub podawać z ryżem. My podaliśmy je z czarnym ryżem, którego podejrzewa się o świetne właściwości dla zdrowia. Ponoć już łyżka tego ryżu zawiera więcej przeciwutleniaczy niż łyżka jagód, które uważało się dotychczas za cudowny specyfik w dziedzinie przeciwutleniania, oraz zawiera dużo błonnika i witaminy E (zwanej witaminą młodości). Przeciwutleniacze nazywają się antycyjanami i są o tyle dobroczynne, że obniżają ryzyko zachorowania na raka i choroby serca. Oprócz tego czarny ryż zawiera również niezbędne aminokwasy i żelazo, przez co jest uznawany za lepszą alternatywę dla ryżu białego, a nawet brązowego. Nazywa się go również zakazanym ryżem, ponieważ przez długi czas podawany był wyłącznie cesarzowi chińskiemu, a lud nie miał do niego dostępu. Ja odkryłam go niedawno, dzięki teściowej. Wiem, że niestety w Polsce płaci się za niego mnóstwo pieniędzy. Ale rozumiem, że jest wart swojej ceny. Smacznego, Moi Mili!

czwartek, 9 stycznia 2014

Risotto z gorgonzolą, gruszką i orzechami włoskimi

Prezentując dwa wspaniałe przepisy na risotto (w tym poście), wspomniałam, że do moich ulubionych rodzajów risotta należy m.in. risotto z gorgonzolą i gruszką. Z racji tego, że jesteśmy we Włoszech, a więc u źródła zarówno gorgonzoli, jak i dobrej jakości owoców, postanowiliśmy przyrządzić dzisiaj to właśnie danie i podzielić się z Wami przepisem. Nie mogę się nie pokusić znowu o osobistą uwagę, że już kiedy mowa o serach, przechodzi mnie radosny dreszczyk emocji. Uwielbiam sery i nie dałabym rady bez nich żyć. Parę słów na temat tego, którego użyjemy do wykonania risotta. Gorgonzola pochodzi oryginalnie z regionu sąsiadującego z Ligurią, z Lombardii, której stolicą jest Mediolan. Nazwę swoją wzięła od miejscowości Gorgonzola, w której jest produkowana od  roku 879 (!). Jest to dojrzewający niebieski ser pleśniowy produkowany z mleka krowiego. Możemy znaleźć jej odmianę słodką i pikantną, do wykonania tego risotta potrzebna nam będzie gorgonzola pikantna. Włosi są uważani za najlepszych kucharzy świata, ponieważ stworzyli kanon najlepszych połączeń smakowych, które, jeśli się jest niesamowicie kreatywnym, można co prawda ignorować i wymyślać nowe, ale po co? Świetny duet tworzą gorgonzola z winogronami oraz gorgonzola z gruszką właśnie. Ja nie mam ochoty z tym polemizować. Zgadzam się w 100%. I szczerze mówiąc, osobiście jestem raczej zwolenniczką używania tradycyjnych przepisów niż tzw. kuchni fusion, która łączy różne kuchnie i style gotowania. Taka już ze mnie tradycjonalistka... Dlatego dzisiaj zaprezentuję Wam przepis na danie kuchni włoskiej, łączące w sobie dwa smaki, które harmonijnie do siebie pasują: gruszka i gorgonzola, dodatkowo zestawione ze smakiem orzechów włoskich. 


Składniki na 4 porcje:


  • pół dużej cebuli
  • 1 dojrzała gruszka
  • 10 orzechów włoskich
  • 100g pikantnej gorgonzoli
  • 50g masła
  • ryż arborio - według zasady 2 garści na osobę
  • 1l bulionu
  • starty parmezan do posypania
  • sól i pieprz

Wykonanie:

W garnku przygotowujemy sobie bulion. Jeśli nie mamy naturalnego wywaru, możemy rozpuścić kostkę rosołową w litrze wody i zagotować. Obieramy cebulę i kroimy bardzo drobniutko. Orzechy pozbawiamy łupek i też kroimy na małe kawałki. Obraną gruszkę kroimy w małą kostkę. Masło rozpuszczamy w garnku i dodajemy cebulę. Przesmażamy cebulę przez chwilę i dorzucamy do niej gruszkę. Solimy i pieprzymy to, co mamy w garnku. Mieszamy przez chwilę i podsmażamy. Następnie dodajemy ryż i nadal mieszamy przez chwilę, pilnując, aby danie nam nie przywarło do dna garnka. Wlewamy do tego 7 chochelek gorącego bulionu, zniżamy gaz i gotujemy. Ważne jest, aby bulion był gorący, inaczej proces gotowania zostałby zahamowany. Kiedy ryż jest już ugotowany, wyłączamy ogień i wrzucamy orzechy oraz kawałki gorgonzoli i dokładnie mieszamy, żeby składniki się idealnie ze sobą połączyły. I gotowe. Przed zjedzeniem posypujemy startym parmezanem dla lepszego smaku. Smacznego!

Gorgonzola piccante

niedziela, 5 stycznia 2014

Boże Narodzenie w Genui

W poście o kuchni Ligurii obiecałam, że napiszę co nieco na temat jedzenia serwowanego w czasie świąt Bożego Narodzenia w tym pięknym regionie Włoch. Trochę mi zeszło, ale zdążyłam przed włoskim końcem okresu bożonarodzeniowego, którym jest właśnie jutrzejsze święto Trzech Króli. W Polsce śpiewamy kolędy aż do 2 lutego, więc pozostawanie w klimacie świątecznym jest jak najbardziej na miejscu. 
Jak już pisałam, to Boże Narodzenie było dla mnie wyjątkowe, bo spędzone nie z moją rodziną i nie w moim kraju ojczystym. Postanowiłam czerpać z tego doświadczenia garściami i dowiedzieć się jak najwięcej na temat tradycji Włoch oraz (oddzielnie) Ligurii, ponieważ, jak już wspominałam, każdy region Włoch ma swoje potrawy i swoje tradycje. Dość dużym uderzeniem dla Polki, która przez całe swoje życie Boże Narodzenie rozpoczynała 24 grudnia wielką i uroczystą kolacją, był brak Wigilii. Wigilia obchodzona jest w ściśle takiej  samej formie jak u nas tylko na Litwie. Tu we Włoszech w niektórych rodzinach lub kręgach znajomych również panuje tradycja spożywania uroczystej kolacji w wieczór wigilijny, nie ma ona jednak tak rytualnego charakteru, jak nasza polska Wigilia. Jest to po prostu bardziej niż zwykle wykwintna kolacja. Wiele osób w ten wieczór wychodzi do pubu czy baru, aby spotkać się z przyjaciółmi i sąsiadami, co i my uczyniliśmy. Całe obrzędy bożonarodzeniowe kumulują się we właściwym dniu święta, czyli 25 grudnia. Spożywa się wówczas uroczysty i wystawny obiad w gronie rodziny. Rutyna dań, które na ten obiad się składają jest taka sama, jak standardowa rutyna włoskiego posiłku, czyli: tzw. antipasti (przystawki), pierwsze danie (którym jest w 95% makaron), drugie danie (w Boże Narodzenia jest to zazwyczaj klika drugich dań), insalata (sałata), owoce, deser i kawa (do tej części posiłku dochodzi w ten dzień także spożywanie orzechów). W domu mojego narzeczonego pojawiły się 4 przystawki, z których jedną była zrobiona przeze mnie sałatka meksykańska (przepis na nią podawałam w tym poście), najlepsze prosciutto crudo z Parmy, jakie w życiu jadłam, frittata z boćwiny oraz marynowane ogórki i cukinia. 

Frittata z boćwiną
Pierwszym daniem był oczywiście makaron, w naszym przypadku zielony, świeży makaron z ragu bolognese, czyli z sosem z mięsa mielonego i pomidorów. Drugich dań było kilka. Chcę się skupić na jednym z nich, które jest typowe dla Ligurii, a jest to cima - faszerowana cielęcina. Można kupić gotowy płat cielęciny od razu zszyty i w tak oto przygotowany "worek" wlewamy farsz, którym jest mieszanka zrobiona z m.in. jaj, zielonego groszku, pokrojonej w kostkę marchewki, sera, mortadeli, orzeszków piniowych i majeranku.

Cielęcina zszyta odpowiednio i gotowa do wypełnienia farszem
Mięso razem z farszem gotuje się później w rosole, który spożywa się w Szczepana. Gotową cimę kroi się w plasterki, których wygląd może robić wrażenie - co sądzicie? Mnie się podoba, jest kolorowa, ale przede wszystkim smaczna.

Cima
Mam wrażenie, że cielęcina to jest ogólnie bożonarodzeniowy rodzaj mięsa, ponieważ drugim daniem na naszym stole była również cielęcina w paście z tuńczyka i kaparów (tzw. vitello tonnato), która smakowała mi najbardziej ze względu na moje umiłowanie tuńczyka oraz połączenia ryba+kapary. Wyczytałam w Wikipedii, że to danie jest również tradycyjnym bożonarodzeniowym daniem w Argentynie. Trzecim drugim daniem była moja sałatka jarzynowa (przepis znajdziecie tutaj). Równolegle na stole pojawiły się 3 różne sałaty do wyboru, je się je zawsze ze szczyptą soli, octem winnym oraz oliwą z oliwek i ten porządek można porównać do wojskowego drylu, nie należy zmieniać kolejności doprawiania sałaty na swoim talerzu. Mówiąc sałata, mam na myśli wszystkie możliwe rodzaje sałaty zielonej, czerwonej, czy też kapusty lub ich mieszanek. Po tak przebytym posiłku następuje koniec części wytrawnej i przechodzi się do słodyczy, zaczynając od owoców. Tu dowolność, o tej porze roku na stole królują mandarynki, gruszki i jabłka. Po owocach serwowany jest deser. Liguria ma swoje typowe bożonarodzeniowe ciasto, którym jest pandolce (dosłownie: słodki chleb). Jest to coś co wyglądem przypomina nasz chleb z łopaty, a naszpikowane jest ogromną porcją bakalii oraz owocami kandyzowanymi, w tym tak częstymi w Ligurii orzeszkami piniowymi. 

Pandolce
Pandolce jest mocno związane z funkcją Genui jako głównego portu Włoch i życiem jej mieszkańców, którzy w większości zajmowali się rybołóstwem bądź byli marynarzami. Zamierzeniem było upiec takie ciasto, które można byłoby zabrać na statek i które pozostawałoby świeże na długo. Dlatego pandolce jest dobrze wypieczonym, podobnie jak chleb, ciastem, które ma długą datę ważności. 
Na zakończenie wznosi się toast białym, lekko musującym winem prosecco. Po takim obiedzie nikt nie może się ruszać, więc pozostaje się przy stole przez jeszcze jakieś kilka godzin. Resztę dnia wykorzystuje się także na odwiedziny w domach swojej rodziny, jednak wieczorem młodzież zazwyczaj wychodzi gdzieś ze znajomymi, zupełnie inaczej niż u nas, kiedy to znajomych można zobaczyć dopiero 26 grudnia, a samo Boże Narodzenie jest zarezerwowane tylko i wyłącznie dla rodziny.

środa, 1 stycznia 2014

Spaghetti alla puttanesca - sos lekkich obyczajów

Nowy Rok zaczniemy dość frywolnie, bowiem od dania kuchni włoskiej (a to ci zaskoczenie) o wdzięcznej nazwie spaghetti puttanesca. Puttana to włoskie słowo na określenie prostytutki i jest tak samo mocne w wyrazie jak nasze na literę k. Jest kilka teorii na temat pochodzenia nazwy tego dania. Mnie najbardziej przekonuje historia, jakoby do restauracji znanego w Ischii w latach 50. restauratora Sandro Pettiego późnym wieczorem wpadła horda wygłodzonych, podpitych mężczyzn i zażądała czegoś do jedzenia. Ten próbował spławić namolnych klientów, tłumacząc, że jest już późno i kuchnia jest zamknięta, ale oni, widać przyparci do muru, zażądali, aby przyrządził im danie z zapasów spiżarni, tudzież resztek, ujmując to w piękne, okrągłe zdanie "zrób nam byle ku...stwo". A ponieważ Signore Petti miał 4 pomidory, 2 oliwki i trochę kaparów, tak oto powstał nowy sos, który został nazwany puttanesca. Jest to jeden z moich ulubionych sosów do makaronu ze względu na obecność anchois, ale również ze względu na połączenie ich z kaparami i oliwkami. Moim zdaniem genialny zestaw smakowy. Przepis wyłudziłam od Franceska, ale spaghetti na zdjęciu zostało wykonane przez jego przyjaciela - Aldo, który też jest świetnym szefem kuchni.


Spaghetti alla puttanesca


Składniki:


  • makaron spaghetti (może też być inny, wg uznania) 100g na osobę
  • 3 małe rybki anchois (mogą być z puszki, marynowane)
  • garść kaparów
  • 2 garści czarnych oliwek dobrej jakości
  • pół małej papryczki chilli
  • 1 puszka krojonych pomidorów
  • 1 ząbek czosnku
  • pokrojona drobno natka pietruszki
  • oliwa z oliwek
  • sól i pieprz

Wykonanie:

Ustawiamy patelnię na niedużym ogniu. Wlewamy trochę oliwy z oliwek i wrzucamy na nią obrany ząbek czosnku. Kiedy czosnek się obsmaży, wyjmujemy go, a dodajemy anchois (lub sardele, jeśli wolimy nazwę polską). Mieszamy je drewnianą łyżką aż do momentu, kiedy się rozpadną. Następnie dodajemy pomidory z puszki, oliwki i kapary. Po tym wrzucamy również posiekaną natkę pietruszki i połówkę chilli. Próbujemy i jeśli jest taka potrzeba dosalamy, należy jednak uważać z solą, anchois są bardzo słone, ponieważ marynuje się je w soli. Dodajemy również trochę świeżo zmielonego pieprzu. Przykrywamy i gotujemy przez jakiś czas, aż do momentu, kiedy sos jest gotowy. W międzyczasie zastawiamy wodę na makaron i gotujemy go al dente w lekko osolonej wodzie. Kiedy mamy gotowy sos i makaron, łączymy je ze sobą i serwujemy. Proste, prawda? Smacznego!